Choć o wampirzym liftingu zrobiło się głośno już trzy lata temu, wciąż należy on do najczęściej omawianych zabiegów z zakresu medycyny estetycznej. Kiedy na jaw wyszło, że poddaje mu się Kim Kardashian, procedurę traktowano jako chwilową modę. Stało się zupełnie inaczej – zainteresowanie wampirzym liftingiem rośnie z każdym miesiącem.

Według statystyk serwisu RealSelf liczba zapytań o wampirzy lifting od drugiej połowy 2014 roku do połowy 2015 roku wzrosła aż o 25 proc. Jakby tego było mało, ponad 80 proc. użytkowników spośród tych, którzy skusili się na zabieg, poleca go później innym. Nie odstrasza ich nawet to, że w trakcie terapii pacjenci wyglądają jak po spotkaniu z Draculą. Czy tajemnica zabiegu tkwi w nośnej nazwie? O wiele istotniejsze od nazewnictwa mimo wszystko wydaje się jego działanie.

Procedura w ofercie klinik medycyny estetycznej widnieje jako mezoterapia osoczem bogatopłytkowym i służy odmłodzeniu skóry twarzy przy pomocy własnej krwi. - Nazwa wampirzy lifting jest dosyć nośna i na dobre przyjęła się w powszechnym użyciu, jednak z lekarskiego punktu widzenia zabieg ten porównywalny jest raczej do mini przeszczepu – tłumaczył jakiś czas temu dr n. med. Cezary Pszenny z Time Clinic.

Na początku zabiegu pobiera się od pacjenta próbki krwi, którą odwirowuje się później w specjalnej wirówce. Po odseparowaniu krwinek od osocza bogatopłytkowego i dodaniu do niego odczynnika aktywującego płytki przeprowadza się już mezoterapię. I tutaj dochodzimy do sedna, ponieważ sekret wampirzego liftingu tkwi w czynnikach wzrostu posiadających właściwości regenerujące. Zabieg stymuluje produkcję kolagenu, co prowadzi do wyraźnego odmłodzenia skóry.


Jak podaje serwis RealSelf, 63 proc. wizyt na zakładce poświęconej wampirzemu liftingowi wykonują osoby po 35. roku życia. Dzieje się tak nie bez powodu. Zabieg najlepsze efekty daje wśród kobiet od 30. do 50. roku życia. To właśnie wtedy czynniki wzrostu najskuteczniej pobudzają regenerację skóry.